NAUKA. To brzmi poważnie. Temat zarezerwowany dla wybitnych profesorów, coś, o czym można mówić jedynie w uniwersyteckich gmachach i koniecznie językiem, którego nie zrozumie przeciętny zjadacz chleba.
A przecież nauka powstała, bo człowiek chciał poznawać, opisywać i rozumieć świat, w którym żyje. Przecież wciąż czasem nas zaskakuje, czasem rozbawia, czasem przeraża, czasem… Wymieniać można długo.
O takiej nauce – bliskiej zwykłemu życiu, inspirującej, która ciekawi i budzi emocje, chciałabym pisać w rubryce, którą zatytułowałam Szkiełkiem i okiem. Będzie mi miło, jeśli zechcecie zostać jej stałymi czytelnikami.
Jako że zawsze dobrze jest na początku zdefiniować zjawisko, które chce się przedstawić, nie mam zamiaru postępować inaczej. Oddaję zatem głos Słownikowi Języka Polskiego z końca XIX wieku, w którym czytamy o pewnym zjawisku: działanie duszy, rodzące się z przyjemności wrażeń lub szyderczego usposobienia, objawiające się na twarzy przedłużeniem gęby i uformowaniem się podłużnego dołku na jagodach, przy czym powietrze prędko wychodzi z płuc, chodzi oczywiście o ŚMIECH.
Okazuje się, że śmiech całkiem na poważnie interesuje naukowców. Wspomnieć można na przykład zespół z Uniwersytetu Kansai w Japonii, który stworzył system do pomiaru intensywności śmiechu. Poprzez odpowiednie czujniki umieszczone na ciele badanego, monitorowana jest częstotliwość skurczów mięśni na policzkach, klatce piersiowej i brzuchu. Nie zabrakło też jednostki – 5 aH to jedna sekunda silnego, szczerego śmiechu. Z kolei główną różnicą między śmiechem autentycznym a udawanym, jest brak pracy przepony w tym drugim przypadku.
Badacze przychodzą również z pomocą tym, którzy chcą poznać sekret opowiadania zabawnych dowcipów. Amerykański naukowiec Igor Krishtafovich opracował wzór na „efekt humorystyczny”, czyli inaczej mówiąc, zabawność żartu:
HE = PI x C/T + BM, gdzie HE – efekt humorystyczny, PI – zaangażowanie osobiste, C – podświadomość żartu, T – czas opowiadania żartu (jego długość), BM – nastrój/podłoże żartu. Podświadomości żartu to czas, w którym publiczność rozwiąże skonstruowany przez opowiadającego problem, najlepiej gdy wynosi on od 1 do 2 sekund.
W tym miejscu warto zadać dwa podstawowe pytania: czy śmiech jest umiejętnością tylko ludzką i czemu tak właściwie się śmiejemy?
Odpowiedź na pierwsze pytanie przynoszą badania przeprowadzone przez naukowców z University of Portsmouth. Poddali oni analizie ponad 800 nagrań 24 młodych orangutanów, goryli, szympansów, bonobo oraz dzieci. Wszystkie nagrania zostały wykonane w trakcie zabawy, podczas której badane zwierzęta i dzieci były łaskotane. W rezultacie dowiedziono, że śmiech ludzi i małp człekokształtnych ma wspólne pochodzenie, co więcej stopień ich podobieństwa odpowiada stopniowi pokrewieństwa genetycznego. Warto dodać, że śmiech ludzki ze względu na czynnik, który go wywołuje, podzielić można na śmiech wywołany łaskotaniem, wynikający z dobrego humoru i drwiący. Nie udało mi się jednak przeprowadzić żadnych badań zajmujących się dwoma ostatnimi rodzajami śmiechu u zwierząt.
Jeżeli natomiast chodzi o korzyści z wybuchów wesołości, to okazuje się, że nie należy lekceważyć mądrości zawartej w powiedzeniu „śmiech to zdrowie”. „Chichotanie” powoduje wydzielanie do krwi zwiększonych ilości endorfin, nazywanych hormonem szczęścia, które wpływają na zmniejszenie odczuwanego bólu oraz pozytywne nastawienie do życia. Ponadto zwiększa się w organizmie stężenie immunoglobuliny A oraz limfocytów T, odpowiedzialnych za odporność. Gromki śmiech, powodując wdychanie dużej ilości tlenu, pozwala dotleniać tkanki, a przez to poprawia pracę mózgu. Wpływa zatem na wzrost kreatywności i zdolności zapamiętywania. Można zatem wnioskować, że wykładowcy i mówcy wplatając żarty w swoje wykłady i przemówienia wiedzą, co robią.
Wszystkie te fakty tłumaczą, dlaczego śmiech używany bywa jako… środek terapeutyczny. Jednym z pierwszych, którzy zaczęli traktować śmiech jako pomoc w walce o zdrowie, był pisarz Norman Cousins, cierpiący z powodu bolesnej choroby zwyrodnieniowej stawów. Spędzał on czas, oglądając komedie braci Marx, co przynosiło mu ulgę, a swoje spostrzeżenia opublikował w książce, wywołując zainteresowanie naukowców. Z kolei w Azji bardzo popularna jest tzw. joga śmiechu, polegająca na grupowym chichotaniu przez określony czas. Podstawowym założeniem takich zajęć jest hipoteza, że ludzki organizm nie odróżnia śmiechu wymuszonego od spontanicznego. Obecnie podobne grupy zaczynają pojawiać się w Polsce, a uczestniczący w zajęciach często mówią, że pomagają im one zachować pozytywne nastawienie.
Cały ruch, traktujący śmiech jako formę terapii, nazywany bywa gelotologią. Natomiast z formalnego punktu widzenia gelotologia to nauka, zajmująca się badaniem śmiechu i jego wpływu na zdrowie.
Na koniec niepokojąca statystyka: według niemieckiego psychologa Michaela Titze współcześnie śmiejemy się nie więcej niż 6 minut dziennie, a więc trzy razy krócej niż 50 lat temu. W związku z tym chciałabym wypisać Wam receptę do zrealizowania bez konieczności udania się do apteki: śmiejcie się! Na zdrowie!
Podziękowania kieruję do dr. Zbigniewa Bohdana, który zainspirował mnie do napisania tego tekstu swoim wykładem „Znaczenie humoru w opiece nad chorym”, wygłoszonym w ramach VIII Ogólnopolskiej Konferencji Wolontariatu Hospicyjnego Jakość posługi – profesjonalizm 10.10.2015 r w Radomiu.
Pracując nad artykułem korzystałam z:
pl.wikipedia.org
www.focus.pl.