Moja babcia mieszka w Staszowie. Pomijając fakt, że Staszów to odpowiednik “Taszowa” w powieści “Prawiek” polskiej noblistki Olgi Tokarczuk, Staszów jest również oddalony o 20 kilometrów od miasteczka Połaniec. Jeśli kojarzysz tę nazwę, prawdopodobnie przypomina ci się coś takiego jak Uniwersał połaniecki. 7 maja 1794 roku Tadeusz Kościuszko wydał ten akt prawny, aby polepszyć sytuację chłopów pańszczyźnianych. W Połańcu niecałe dwa wieki później wydarzyło się jednak coś jeszcze – idealny przykład na to, że najlepsze historie pisze życie, a najstraszniejsze horrory to te bez udziału wymyślnych potworów, a ludzi we własnej osobie.
Mam niewielkie doświadczenie z jazdą na deskorolce. “Niewielkie”, bo rolki agresywne skutecznie mnie od niej odciągnęły. Hokej na lodzie z kolei skutecznie mnie pochłonął, ale to temat na inny tekst. W każdym razie ciężko o rozwijanie się w dziedzinie rolkarstwa agresywnego bez skateparku albo chociaż jakiejś jego części (rurki do grindowania, boxa czy rampy). Nietrudno odgadnąć, gdzie takie miejsce znajduje się najbliżej Staszowa. Taka sytuacja: lato, wakacje. Odwiedzam babcię. Odnajduję najbliższy skatepark. Proszę tatę o podwózkę, a jedna podwózka zamienia się w codzienne podwózki przez cały pobyt poza Krakowem. Pewnego dnia mój rodzic opowiedział mi o czymś tak osobliwym, że zmotywowałam się do napisania tego eseju — o “sprawie połanieckiej”.
Sprawa połaniecka to jedna z najgłośniejszych zbrodni PRL-u. Wigilijna noc 1976 roku zamieniła się dla kobiety w ciąży, jej brata i jej męża w koszmar, ale nie chcę się na tym skupiać. Wystarczająco już skupił się na tym Wiesław Łuka. Jego fenomenalna książka “Nie oświadczam się” to klasyka reportażu. Nie czyta się tego łatwo. Opisanie bestialstwa w szczytowej formie w przystępny sposób, mijałoby się zresztą z celem. Niektóre utwory muszą być trudne. Zwłaszcza, jak chce się nawet rzetelnie oddać gwarę kielecką postaci. Porównuje się Łukę do Trumana Capote i jego Z zimną krwią. Nie brak głosów, że polski reporter przerażającą skalę okrucieństwa, zawiści i ciemnoty przedstawił w sposób mistrzowski i lepszy niż jego amerykański odpowiednik. Zgadzam się z tym.
Tragedia Kalitów mnie bardzo zaintrygowała, dlatego najpierw obejrzałam film Petelskiego Zmowa, a potem przejechałam się ulicą Zrębińską. Na miejscu zbrodni teraz prawdopodobnie stoi dom. Mieszkańcy wcale nie muszą o tym wiedzieć, a jeśli wiedzą to na pewno się do tego nie przyznają. Sama będąc w Zrębinie, czyli wsi graniczącej z Połańcem, miałam ciarki. Ona kipi cichym złem. To takie lokalne piekło. Co więcej, grób zamordowanych znajdował się na cmentarzu zaraz obok skateparku, po którym się wywracałam, a wydedukowałam to po zdjęciach z Internetu.
Obok naszej szkoły przy ulicy Sobieskiego 14 kwietnia 1966 Karol Kot dźgnął nożem kilka razy siedmioletnią Małgosię, gdy wyszła z domu do skrzynki na listy. To postać, która z mrocznej historii Krakowa przeszła do poezji, a nawet popkultury. Pisał o nim sam Marcin Świetlicki i to niejednokrotnie. Powstał też średnio udany film Czerwony Pająk. 10 października 1991 przy Teatrze STU zaraz obok przystanku Jubilat, który również codziennie mijam w drodze do szkoły, został zastrzelony genialny wokalista Andrzej Zaucha. Ta opowieść czeka jeszcze na swoją ekranizację. Kiedy się o tym dowiedziałam, oprócz tego, że pokochałam Byłaś serca biciem, popatrzyłam na oba miejsca inaczej. Bo w końcu ile jest jeszcze miejsc, w których kiedyś wydarzyło się coś nadzwyczajnego, a ja przechodzę obok nich obojętnie? Konstanty Ildefons Gałczyński napisał kiedyś prześmiewczy wiersz o ignorowanym warzywie pt. Dlaczego ogórek nie śpiewa?. Olga Tokarczuk natomiast obraca sprawę o 180°. Pokazuje ile w naszej codziennej drodze jest magii i jaką sztukę stanowi odkrywanie jej. Świetlicki z banalnej sytuacji jak np. spotkanie dwóch kumpli w knajpie (Nieprzysiadalność) potrafi wycisnąć 100% poezji.
Każda droga coś za sobą kryje. Śmiertelnie znudzeni jeździmy tymi samymi ulicami do szkoły lub pracy, ale nie zastanawiamy się, ile tajemnic, ciekawych historii mijamy. Wystarczy pogrzebać w Internecie. Albo po prostu otworzyć oczy.
Zofia Szeliga