Otwieram oczy i wstaję jak co dzień, jak co rano. Wchodzę w rutynę, która przeniknęła mnie całego. Widzę te same ściany, ten sam sufit, ten sam ogół. Nic się nie zmienia. Rutyna.
Wodzę wzrokiem po regałach z książkami i szukam czegoś, co przyciągnie mój wzrok, jednak nic. Wstaję z łóżka i przechadzam się po pokoju.
Nagle dostrzegam coś innego. Niepasującego do mojego normalnego otoczenia. Jest to lustro, niewiele większe ode mnie. Podchodzę do niego i patrzę na to, co jest w nim ukazane.
Coś mi nie pasuje w tym odbiciu. Po dłuższej chwili orientuję się, co wzbudzało we mnie to dziwne poczucie. Zamiast swojego odbicia widzę nieznajomą postać.
Ubrana jest w szary strój, przypominający garnitur. Na twarzy nosi ona maskę, przedstawiającą nienaturalny wyraz. Wykrzywiona jest w przesadny, wręcz histeryczny uśmiech.
Zaglądam przez otwory na oczy i z przestrachem stwierdzam, że postać nie posiada twarzy, a zamiast niej znajduje się ciemna nicość.
Z każdą chwilą czuję coraz to większy niepokój, strach. Zaciskam dłoń w pięść i uderzam w zwierciadło, które rozbija się na niezliczone fragmenty.
Uderzenie, ku mojemu zdziwieniu nie uszkodziło mojej dłoni. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, co znajduje się za zwierciadłem.
Albowiem zamiast ściany, na której wisiało lustro, widzę korytarz ciągnący się dalej, niż sięga mój wzrok. Po obu stronach korytarza znajdują się niezliczone drzwi.
Wchodzę do korytarza. Momentalnie zniknęło za mną przejście. Otacza mnie mrok. Podchodzę do pierwszych drzwi stojących po lewej. Otwieram je…
…i widzę znajome mi pomieszczenie. Szybko orientuję się, że to mój dom rodzinny. Widzę salon, w którym siedzi cała moja rodzina z wyjątkiem mnie. Nagle dostrzegam, że na środku pokoju stoi srebrna statuetka przedstawiająca postać w masce. Orientuję się, że ta postać to nikt inny, tylko ja sam. Nieruchomy, stateczny jak ozdoba. Stoję w tej samej masce z tym samym histerycznym uśmiechem, jaki miałem w lustrze.
Zamykam drzwi. Podchodzę do następnych. Otwieram je…
…i widzę z pozoru nieduże pomieszczenie, którego ściany zbudowane są z setek, jeśli nie z tysięcy kaset, na których zapisane są daty.
Na środku pokoju stoi telewizor, a przed nim zielony fotel. W telewizji jest coś odtwarzane, zapewne jedna z kaset. Siadam na fotelu i przyglądam się scenie pokazanej w odbiorniku. Z początku nie poznaję, co jest przedstawiane, ale potem do mnie dociera, że pokazana jest jedna z moich wpadek. Jeden z licznych momentów, których żałuję.
Teraz pojąłem, co to za miejsce. Jest to biblioteka rzeczy, których żałuję i nie mogę sobie wybaczyć. Mały z początku pokój urósł znacząco, a telewizor bezustannie powtarza kasety. Nie mogąc dłużej patrzeć na te bolesne sceny, opuszczam pokój. Idę do kolejnych drzwi i otwieram je…
… widzę miasto, wielkie, szare i nijakie. Na ulicach chmara ludzi, łażą w sobie tylko znanych kierunkach. Jak chmara mrówek robią te same rzeczy jak co dzień, te, które zostały im przydzielone z góry. Dostrzegam pośrodku ruchu jakąś postać. Stoi nieruchomo i patrzy wprost na mnie. Nie rozumiem, jak mogłem jej nie zauważyć, cała ubrana jest w krwistoczerwone barwy i nosi tę samą maskę przedstawiającą ten szaleńczy uśmiech. Czuć jednak od niej cierpienie. Opuszczam pokój i wchodzę do następnego. Otwieram drzwi…
… widzę tę samą czerwoną personę. Tym razem siedzącą na krześle na środku pomieszczenia. Nad nią rozciąga się chmura. Wpatruję się i widzę sielską scenerię. Pełna kolorowych kwiatów polana. Widzę dwie osoby, siedzą na trawie i rozmawiają. W jednej rozpoznaję siebie, ale drugiej nie poznaję, ale to długowłosa, bystrooka osoba płci pięknej. Usta spotykają się w pocałunku.
Widzę też inną scenę. Znowu siebie, ale tym razym w całkiem nierzeczywistej sytuacji. Stoję w zbroi i z mieczem naprzeciw olbrzymiego smoka. Biorę zamach, aby ciąć, wtem nagle dmie wicher i wszystkie te oraz inne chmury marzeń zdmuchuje w nicość świata. Czując niemały ból, opuszczam pokój i idę do następnego. Otwieram drzwi…
… wpadam w straszliwy sztorm. Oprócz kotłującej się wody widzę jedynie spiczastą skałę wystającą z wody, a na niej stoi postać ze światłem na piersi, krzyczy. Zostaję wyrzucony na korytarz, a drzwi się zamykają. Podchodzę do kolejnych drzwi i otwieram je…
… i widzę ponownie czerwone indywiduum, tym razem piszące z zapałem w kropli wody. O dziwo, nie nosi maski, ale ku mojemu przerażeniu stwierdzam, że nie posiada twarzy. Kropla staje się czerwona, postać bierze kroplę i wrzuca ją do buteleczki, którą następnie podaje drugiej postaci, której wcześniej nie zauważyłem. Ta druga postać, ubrana w biel, mówi parę zdań, nie dosłyszałem jakich, a potem rzuca buteleczkę na dno wielkiej studni pełnej innych buteleczek. Buteleczki są różnych kształtów i każda zawiera inną ciecz. Czując smutek, opuszczam to miejsce, którego nieprzerwanie czuć uciekające siły.
Otwieram kolejny pokój…
… w którym stoi tylko gramofon grający w kółko tę samą płytę. Woła: „nie złamię się”, „wierzę” i tym podobne zwroty. Głuche, bez głębi i brzmienia. Opuszczam pokój.
Niespodziewanie drzwi znikają, a korytarz staje się ciemniejszy. Dostrzegam coś leżącego u moich stóp. Podnoszę to i ku zaskoczeniu stwierdzam, że jest to najzwyklejszy metalowy pręt. Solidny, twardy, nie do złamania. Odwracam się i wspominam wszystkie odwiedzone pokoje oraz rozmyślam nad zawartością tych nieodwiedzonych. Ponownie spoglądam na pręt i tym razem jest cały skorodowany, popękany, a nawet złamany w wielu miejscach.
„To była ILUZJA”, mówię…
Otwieram oczy i wstaję jak co dzień, jak co rano.
Cykl się powtarza.
Ignit Vitae/Patryk Blak