Kolejna adaptacja bestsellerowej powieści Stephena Kinga zawitała do kin. Jest to kontynuacja pierwszej części, która zręcznie zamyka całość i była zaplanowana od samego początku – dlatego twórcy posługują się zwrotem „rozdział”, a nie jedynie „2”. Książkowy obszerny pierwowzór został już raz przeniesiony na ekrany telewizorów w 1990 r. Film trwał ponad trzy godziny, z racji czego podzielono go na dwie części emitowane w odstępie tygodnia. Dzieło zostało zrealizowane bardzo nieudolnie, zestarzało się jeszcze przed swoją premierą – wolne tempo, drętwe dialogi, o kwestii wizualnej nie wspominając. Dodatkowo wiele wątków potraktowano powierzchownie. W nowej wersji jest inaczej. Bohaterowie posiadają praktycznie dwa razy więcej czasu ekranowego, budżet również znacząco wzrósł. W takim razie, czy wreszcie jedna z głównych pozycji Kinga doczekała się należytej ekranizacji?
Rozdział pierwszy opowiadał o paczce nastolatków, którzy próbują obronić swoje miasteczko przed tajemniczym potworem, przybierającym postać klauna. Rozdział drugi przedstawia nam „Klub frajerów” 27 lat później, kiedy już są dorośli i znowu muszą się zmierzyć z paskudnym stworzeniem. O ile w pierwszej części chemia między młodymi aktorami jest niesamowita, w drugiej mi tego zabrakło. Finn Wolfhard, Jaeden Lieberher, Sophia Lillis, Jack Grazer, Jeremy Taylor, Chosen Jacobs, Wyatt Oleff wciąż się pojawiają w retrospekcjach, jednak na pierwszy plan weszli dorośli: Bill Hader, James McAvoy, Jessica Chastain, James Ransone, Jay Ryan, Isaiah Mustafa – niestety, nie tak przyjaźni widzom, mimo ich większego doświadczenia w zawodzie. W rolę klauna Pennywise’a ponownie wcielił się Bill Skarsgård – budzący śmiech i zażenowanie zamiast strachu. Fakt, że nie da się go traktować poważnie nie jest natomiast winą samej kreacji aktora, tylko budowy postaci na poziomie scenariusza oraz jej niewykorzystanego potencjału.
Reżyser Andy Muschietti na szczęście uczy się na własnych błędach. Tym razem zrezygnował z aż tak ogromnej ilości jump scare’ów (chociaż wciąż się pojawiają) i zaczął stopniować niepokojące napięcie, zmuszać widza do odczuwania dyskomfortu. Często jednak to napięcie przerywał głupim żartem i pękało ono niczym balonik. Jedynka była przepełniona żartami, co jest zrozumiałe fabularnie, gdyż skupiała się na dzieciakach. W wywiadach dotyczących dwójki zapowiadano koniec z elementami komedii i potężną dawkę grozy. Uważam, że nie do końca zrealizowano obietnicę. Zamiast kurczowo trzymać się ustalonej zasady, postacie czasami rzucały żartami niepasującymi zupełnie do sytuacji, co wręcz wybijało widza z rytmu. Przez wprowadzone zamieszanie, publiczność zamiast bać się, wtedy, gdy trzeba, śmiała się i rzucała prymitywne komentarze. Może to wina kina, które wybrałam, ale spodziewałam się dojrzalszego podejścia do produkcji.
Montażowi nie mam nic do zarzucenia. Wszystko jest spójne, a zwykle o to trudno przy tak wielowątkowej historii. Operatorsko film jest również poprawnie zrealizowany. W oczy rzuciło mi się kilka scen CGI, które w najbliższych latach zdecydowanie się zestarzeją, ale zgaduję, iż twórcy potraktowali je marginalnie, żeby najwięcej uwagi poświęcić finałowi.
Przeoczenie „To: rozdział 2” nie będzie wielką szkodą. Nie powinno się oczekiwać wiele od tej produkcji. Nie skłania odbiorcy do tak głębokich refleksji jak książkowy oryginał. Do seansu zalecam podejść z dystansem, a na wreszcie dobrą ekranizację Kinga będziemy jeszcze musieli poczekać.
Zofia Szeliga
Nie byłam przekonana do obejrzenia ekranizacji, jednak po twojej recenzji zabieram się do oglądania B))) Czekam na więcej.