Czuję się oszukana. Miałam nadzieję na fascynujące science-fiction, na które wskazywał zwiastun. Niestety, w filmie nie znalazłam nic porywającego oprócz Brada Pitta. Świetny w swoim fachu astronauta wyrusza w kosmos, by odnaleźć zaginionego przed laty ojca. W świecie przedstawionym podróże międzyplanetarne to codzienność, a ludzie już po części skolonizowali Marsa i Księżyc. Wydaje się, że prostą historię trudno zepsuć – twórcom się to udało. Liczne błędy logiczne zwyczajnie nie pozwalają się cieszyć produkcją. Zdjęcia są zjawiskowe, muzyka fenomenalna, ale scenariusz zwyczajnie głupi. Nawet nie mam siły szukać ładniejszego słowa. Nie miałam wyboru, poszłam na seans 4DX, co na szczęście pozwoliło mi wygrać walkę z sennością. Dzieło, a właściwie filmidło, tak się czasami dłużyło, że rozważałam opuszczenie sali kinowej. Jednak z poczucia obowiązku wytrwałam do niesatysfakcjonującego końca. Jeśli oglądać nowego Jamesa Gray’a, to tylko na dużym ekranie i z dobrym nagłośnieniem, gdyż tylko wtedy będziemy mogli docenić najlepsze aspekty filmu.
Zofia Szeliga